sobota, 12 września 2009

Kim byłam, kim jestem

Robin.
Moje nowe imię.

Wciąż czuję się dziwnie. Jeszcze wczoraj, ba! jeszcze dziś rano byłam Anną. Miałam dom, rodzinę, ukochanego mężczyznę, nawet jeśli przez długi czas nie miałam z nimi kontaktu. Wierzyłam, że na mnie czekali, że ucieszą się z mojego powrotu! Że będę mogła odpocząć i wylizać rany, że uda mi się zapomnieć o koszmarze, który przeżyłam!
Mój Boże, jak bardzo się myliłam...
Chochoł zajął moje miejsce. Idealna kopia stworzona przez Fae, wyposażona w moje wspomnienia i charakter. W dodatku kopia świadoma mojego istnienia - i święcie przekonana, że jest "tą prawdziwą" mną. W dodatku moja rodzina zapewne wskazałaby mnie jako "uzurpatorkę". Teoretycznie wprawdzie mogłabym spróbować zająć miejsce Chochoła... Ale najpierw musiałabym ją zabić lub zlecić zabójstwo. ...Przyznaję, że ta myśl przez krótką chwilę wydała mi się kusząca. Jednak... Nie mogłabym zabić żywej, rozumnej istoty. Może i Chochoł jest tylko kukłą, stworzoną na moje podobieństwo - ale jest kukłą, która wierzy w swoją "prawdziwość". Widziałam łzy w jej oczach. Myślę, że naprawdę cierpiała, że się mnie bała. Andrzej, moi rodzice są z nią szczęśliwi. I powiedzmy sobie szczerze - kto powiedział, że to ona nie ma racji? Może rzeczywiście to ja jestem sztucznym tworem, zabawką w rękach Fae? W takim przypadku "usunięcie" Chochoła czyniłoby ze mnie morderczynię. A wtedy, obawiam się, mielibyśmy dwa trupy, bo zapewne nie zniosłabym wyrzutów sumienia. Innymi słowy, mogę zapomnieć o powrocie do dawnego życia. Nie ma dla mnie żadnej drogi powrotu do bycia Anną.
Będę zatem Robin.

Kim jest Robin? Aby to zrozumieć, należy najpierw zrozumieć, kim była Anna. Trudno mi o tym pisać, pobyt w Arkadii zatarł tak wiele wspomnień... Przyznam, że to dość bolesne - prawie nie pamiętam życia sprzed porwania, zresztą samej niewoli też nie bardzo. Nie zapomniałam jednak wszystkiego. Pamiętam matkę załamującą ręce nad małym, kredkowym potworem, z radością "ozdabiającym" wszystkie ściany w domu i ojca opowiadającego o zwyczajach innych krajów. Pamiętam ciotkę, dziwiącą się, jakim cudem nie odziedziczyłam predyspozycji do nauk ścisłych po rodzicach. Długie dyskusje na temat wyboru studiów i konieczności znalezienia sobie "prawdziwego zawodu". Radość, kiedy w końcu ojciec zaakceptował moje marzenia o malarstwie. Przyjaciółkę - jak miała na imię? - z którą oblewałam dostanie się na wymarzone ASP. Śmiech Andrzeja, jego cudowne oczy i czułość pocałunków. Żarty o tym, jak to kocham malarstwo bardziej od niego. I całkiem już poważne deklaracje, że chciałby spędzić ze mną życie, moją radość i zachwycone "tak".
Pamiętam, że byłam szczęśliwa.

Wszystko się zmieniło w maju 2007 roku. To miała być zwyczajna wycieczka w plener, Andrzej i ja chcieliśmy odpocząć trochę od miastowego zgiełku, przygotować się psychicznie na czekającą mnie w czerwcu obronę. Wtedy pojawiła się ona. Miała ogromne, niezwykłe oczy i podawała się za malarkę. Wymogła na mnie obietnicę, miałam ją odwiedzić i obejrzeć jej kolekcję obrazów. Gdybym tylko wiedziała, co to będzie oznaczać! Ale raz wypowiedzianych słów nie da się cofnąć, a przysięga złożona Fae wiąże mocniej niż najsilniejsze więzy. Nie mogłam zrobić nic innego, niż tylko pójść za moją nową Panią do nieznanego świata, zwanego Arkadią.

Dziesięć lat. Dziesięć lat wypełnionych przeraźliwą samotnością, niewyobrażalnym bólem i pięknem nie do opisania. Codziennie malowałam jeden obraz dla mojej Pani. Codziennie zasypiałam w przekonaniu, że nie zniosę następnego dnia, że ból mnie złamie, że umrę w tej niepojętej, podobnej do snu krainie - moja Pani najwyraźniej głęboko wierzyła, że prawdziwy artysta musi cierpieć. I codziennie rano wstawałam, brałam pędzle i farby i z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnego cudu, który będę mogła zobaczyć i utrwalić na płótnie. Pamiętam mój pierwszy obraz w tej szalonej krainie. Po początkowym otumanieniu zaczęłam zdawać sobie sprawę ze swojego obecnego położenia - porwana nie wiadomo przez kogo i nie wiadomo po co. Byłam naprawdę przerażona, gdy Pani stanęła przede mną po raz pierwszy i kazała podążać za sobą. A potem kazała mi przekroczyć drzwi i namalować to, co za nimi zobaczę. Płakałam, malując ten pierwszy obraz. Bo czegoś tak cudownego nie widziałam przez całe życie. Bo moje umiejętności nie były wystarczające, by oddać to piękno na płótnie. Bo chciałam pokazać to innym, pokazać to moim najbliższym. Bo ten cudowny widok niemalże wypalał mi oczy. A potem przyszły kolejne obrazy. Każdy był inny i każdy był równie zachwycający - ale to ten pierwszy wywarł na mnie największe wrażenie.
Mogłabym całkowicie zatracić się w tym szaleństwie nieopisanych wspaniałości i bólu nie do zniesienia, mogłabym na zawsze zapomnieć o dawnym życiu i świecie, z którego pochodzę - gdyby nie pomoc innego człowieka. Niewiele pamiętam, wydaje mi się, że też był niewolnikiem Pani. To on rozbudził we mnie tęsknotę za domem, w momencie, gdy sama już prawie nic nie pamiętałam. To dzięki niemu mogłam uciec. Dziś jestem z powrotem w Warszawie - i choć może nie jest tak różowo, jak bym chciała, to jednak żyję. Jestem cała, zdrowa i - przede wszystkim - nareszcie wolna. Kimkolwiek był tamten człowiek, jestem mu winna dozgonną wdzięczność. Tylko dzięki niemu wczesnym rankiem 1 kwietnia 2009 roku pojawiłam się na leśnej drodze w okolicach Podkowy Leśnej i po raz pierwszy od dziesięciu lat odetchnęłam powietrzem mojego ojczystego świata.

c.d.n.

6 komentarzy:

  1. No ładne, ładne ;) Mógłbym co prawda marudzić nad jakimiś szczególikami, ale pierwsze przykazanie dobrego recenzenta brzmi: "dać autorowi mały kredyt dobrej woli". A przyczepić mógłbym się naprawdę tylko do szczególików w pierwszych akapitach. Później jest super. Już mnie wciągnęło :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też wciągnęło, mnie też! :] Co oznacza, że czekamy na ciąg dalszy ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. O Ty changelowy zboczeńcu, udało Ci się to jednak zrobić! :D Podoba mi się, będę Cię dźgać o dalsze części. I wiesz co, jest inspirujące, aż znowu mam ochotę dopracować mojego odmieńca i coś napisać. Dziwnie mi wygląda trzykropek po kropce, ale to jedyna rzecz, do której mogłabym się przyczepić. Nie lubię, jak mi każesz pisać komcie, bo mi wtedy nie wychodzą XD! Mogę ci pokomciować onomatopeicznie, proszę: [komć komć komć]
    ...
    [komć!]

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyjemnie widzieć Twojego Wena w formie i dobrym zdrowiu. Wprawdzie chyba żaden wątek historii nie był dla mnie nowością, ale opowiedziane przez Robin pozwala sobie lepiej wyobrazić samą... Odmieniaczkę? Odmieńczynię? Odmieńcę? Odmienioną! Niech będzie OdmienionaXD.

    Dobry tekst, tym razem poprowadziłaś wszystko w odpowiednim tempie i zgrabnie rozwinęłaś opowieść. Oby ciąg dalszy powstawał z taką samą werwą.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też się podłączam pod ogólne komcenie:
    Komć, komć, komć... Komć! Komć! Komć! Komć... Komć! Komć! Komć? Komć!*


    * - z blogowego na polski: "Świetnie się czyta, jak wszystkie twoje opowiadania, a jedyne co przeszkadza to fakt, że piszesz tak mało. Będziemy maltretować o ciąg dalszy!"

    OdpowiedzUsuń
  6. O rany...

    Jedno wielkie MRY. Komcia czytało się naprawdę świetnie, niesamowicie fajnie było zobaczyć historię wcześniej widzianą oczami świata tym razem oczami samej Robin. Nie nadaję się na krytyka literackiego, więc komentarz okołotreściowy ograniczę do tego: po wersji wstępnej widziałem, że to (i Ty) ma naprawdę wielki potencjał, ale efekt końcowy przeszedł chyba wszystkie moje oczekiwania. Doskonale Ci się udało oddać to właśnie oczami Robin, wszystkie drobne "potknięcia" literackie tak naprawdę dodają smaczku i sprawiają, że iluzja czytania słów Robin jest niemal doskonała.

    Co do treści - materiał dla mnie podwójnie wartościowy, bo oprócz naprawdę dobrej lektury pomoże mi (mam nadzieję) uczynić świat jeszcze ciekawszym. Poza tym trudno chyba o lepszą formę wsparcia i informacji od gracza.

    Poza tym bardzo fajnie wyglądają te wszystkie szczegóły, w których świat opisywany przez Robin różni się od mojej wizji. I nie, nie powiem Ci (w każdym razie na pewno nie teraz :D) w których miejscach się różni (Zdaję sobie sprawę, że niektóre różnice to Twój celowy zabieg, bo "Robin tego nie wie" czy "Robin tak to zrozumiała" ale jest też co najmniej kilka punktów, w których rzeczywistość wygląda nieco inaczej niż widzi to Robin i chyba również Ciebie mi się udało oszukać, czego nie omieszkam wykorzystać :3).

    A poza tym opisałaś to wszystko tak, że prawie poczułem wyrzuty sumienia w imieniu świata, który tak dotkliwie doświadcza Robin. Jestem zachwycony tym, że świat w którego tworzeniu uczestniczę może wyglądać tak żywo i plastycznie i z niecierpliwością czekam na kolejne notki!

    OdpowiedzUsuń